niedziela, 3 lipca 2016

Pierwsza relacja z zimowej wyprawy na Nanga Parbat 2016

 W tej relacji z Nanga Parbat-zima 2016, którą określę jako pierwszą chronologicznie, spróbuję opowiedzieć jak rozpoczął się ten sezon, dla mnie już szósty z kolei pod górą.  Po doświadczeniach z poprzednich lat nasz plan był stosunkowo prosty. Przyjechaliśmy do Pakistanu kilka tygodni przed rozpoczęciem zimy by móc się wcześniej zaaklimatyzować na górze Genalo, która znajduje się tuż w okolicy Nanga Parbat, a następnie z dniem 21 grudnia, czyli rozpoczęciem kalendarzowej zimy planowaliśmy dziesięciodniowe wyjście na naszą drogę, na której rok wcześniej udało nam się dojść na wysokość 7800 m. Podobny plan na aklimatyzację mieli Jacek i Adam, którzy jednak zdobywali ją w Ameryce Płd. 

 W poprzednich sezonach również kilkakrotnie przyjeżdżałem przed sezonem, jednak nigdy po to by wspinać się na Nangę przed rozpoczęciem kalendarzowej zimy (Ci z państwa, którzy śledzą od lat -pamiętają). Rok wcześniej, zanim rozpocząłem wspinanie wraz z Elizą, spędziłem miesiąc po stronie Rupal mieszkając z lokalnymi ludźmi w Lattabo na wysokości 3600m, bez żadnych zezwoleń. Nie było z nami również żadnej ochrony, co skłania mnie do przypuszczenia, że jak widać można – nie być chronionym przed nieistniejącym niebezpieczeństwem.


                                                                Tymczasem tej zimy.
W tym roku jednak z jakiegoś powodu odmawiano nam pozwolenia na wyjście do bazy przed 22 grudnia, i mimo że robiliśmy wszystko, co w naszej mocy (użyłem wszystkich swoich kontaktów, jednak jakiś argument wyraźnie ”silny” mnie przebił) mijały dni a my byliśmy zmuszeni czekać w hotelu Panorama w Chilas. Szok i niedowierzanie, frustracja nie tylko z powodu czekania, bo czekanie samo w sobie nie jest jakoś bardzo dominujące, ale z powodów kilku innych z goła. Pierwszym z nich był fakt, że walił się nasz plan, strategia, związana też z ograniczoną ilością czasu, którym dysponowała Eli (urlop, powrót do obowiązków zawodowych), a w perspektywie kolejny sezon potencjalnie skazany na porażkę i to z powodu formalności, które były dla mnie czymś niezrozumiałym, nowością i zaskoczeniem. Wszystko wyraźnie wskazywało na to, że jakaś „siła” (niewykluczone, że pieniądza jak znam realia) sprawiła, że do bazy pozwolono nam wyjść dopiero 22  grudnia,  jak gdyby sile tej zależało na tym by, żadne z nas nie pojawiło się w bazie przed rozpoczęciem kalendarzowej zimy.  Za hotel wyszło 900 Euro extra, a ponieważ przydzielono nam kilku policjantów, którzy z rozkoszą korzystali z hotelowych luksusów zostawiając za sobą gigantyczny rachunek, plan z aklimatyzacją miał nie wypalić. W ostatniej chwili zdecydowaliśmy się opuścić Chilas i pojechać na stronę Rupal by złapać choć odrobinę aklimatyzacji w rejonie Rama. Naturalnie, wiązało się to z dodatkowymi kosztami i długą podróżą.
    W hotelu tymczasem bezpieczny (w recepcyjnym sejfie) pozostał mój paszport, a to tak na wypadek gdybyśmy chcieli dać dyla nie płacąc rachunku)



















                                                   Fot. Tomek Mackiewicz

















Jak już być może wspominałem, w poprzednich szarpanych relacjach, na Rama wraz z Elizabeth udało nam się wyjść trochę wyżej ponad 5000m i spędzić tam noc. Tam też dostrzegliśmy pierwsze syndromy tego, iż nasz partner Arslan, który przedstawiał się, jako dobry wspinacz niestety, ale począł dodatkowo komplikować całą sytuację, chwile po wcześniejszych tarapatach podczas treku. Mimo całej sympatii dla Arslana finalnie wyszło, że nie był w stanie podołać zimie. Co nie spowodowało, iż chowam do niego urazę, czy złość. Powiedzmy, że bardziej złoszczę się na siebie, a w nim cenie bardziej zapał, chęci i miłość do gór, resztę zrzućmy na karb młodości. 


fot. Tomek Mackiewicz




    Pomińmy jednak już te „drobne”, lecz w efekcie kosztowne nas wiele niuanse, które przywitały Was tytułem wstępu i przejdźmy do następnego etapu:

                 
                                Czyli Wolność, jako coś więcej niż stan umysłu!!


 Otóż, kiedy wróciliśmy do hotelu Panorama, podniesieni jednak na duchu, że choć cokolwiek liznęliśmy wysokości przed Nangą, w hotelu natychmiast pojawiła się trójka policjantów radośnie przystępujących do relaksu i konsumpcji na nasz koszt. 









W końcu udało się, mamy pozwolenia, jest 22 grudnia i ruszamy do bazy. Tradycyjnie jak już od kilku lat, a dokładniej od czasów zamachu w BC, w asyście policyjnej „ochrony”. Tu szybko tylko nadmienię, iż mimo całej mojej sympatii dla nich, nie ułatwiają, lecz paradoksalnie znacznie utrudniają działanie, zarówno na treku do BC jak i już w samej bazie. Często wymagają opieki, nie posiadają odpowiedniego wyposażenia, rząd zmusza nas do pokrywania kosztów ich obecności w BC a apteczki szybko pustoszeją z lekarstw.  Gdybym był bogaty wiadomo i tak dalej…
Szczęśliwi, że wreszcie ruszamy w góry każdy z nas na chwilę zapomniał o cholernym rachunku za hotel, no pomijając oczywiście mendżera, który jak już wspominałem zatrzymał mój paszport w ramach zabezpieczenia i pełen dobrej nadziei pozwolił nam odejść na jakiś czas.

                                                         
                                                        Fot. Tomek Mackiewicz




Drogę do bazy znam już na pamięć, więc chwile później wraz z dziesięcioma naszymi porterami i „setką” ekipy The NF, (ponieważ to nasze dwie drużyny dotarły pierwsze) przyszedł czas na otwarcie tracku do BC. Tu zrobiłem zdjęcie porterom niosącym szpej za grubą walutę i opłacanym 10 000 rps = 100 USD za trzy dni wnoszenia. 


fot. Tomek Mackiewicz




Od dawna taki rozmach i nadmiar, jakże charakterystyczny dla zachodniego świata i kapitalizmu, wywoływał mój niesmak. Od początku naszych prób na NP towarzyszyło mi po stronie Diamir dwoje zaprzyjaźnionych mi braci - Ghani i Dupsza (nie porterów) i przeważnie starczało ośmiu do piętnastu porterów z wioski Diamaroy, by dostarczyć NAJPOTRZEBNIEJSZE! rzeczy do Bazy, a co za tym idzie zminimalizować ilość produkowanych śmieci i tym podobne, wypalonej ropy, brzęczących agregatów, po prostu mniej ludzi, mniej gadżetów, mniej odchodów w BC.. Dla porównania poniżej zdjęcie naszej bazy z pierwszego wyjazdu. (Od ostatniej wioski do BC nie mieliśmy żadnych porterów;))



Fot. Marek Klonowski

                                                                           
                                                                           Po dotarciu do BC


 Po dotarciu do Base Campu i rozstawieniu gratów, jeszcze tego samego dnia poszedłem otworzyć w pojedynkę track do czoła lodowca. Wiedząc, że mamy konkretny poślizg czasowy a co za tym idzie i finansowy, oraz ogólny i jako że nie stać nas było również na zapłacenie kolejnych 10 000 USD za kolejny miesiąc pobytu w BC, należało działać szybko. Nawiasem mówiąc w wyniku tego, że pod Nangą pojawiło się tak dużo bogatych wypraw, ceny również poszybowały w kosmos niczym w nadbałtyckim Dziwnowie w sezonie letnim.


Fot. Eli Revol

A śniegu było trochę i trzeba było się nagimnastykować by drogę otworzyć, w nagrodę, już dnia następnego wraz z Eli po zmarzniętym i przedeptanym tracku mogliśmy szybciutko poczłapać do czoła lodowca i dalej otwierać track w kierunku C1 również dla pozostałych Ekip ;) jak można się bowiem domyślać nie postawiliśmy tam bramki z napisem: „track prywatny nie wchodzić”. ;)
Kolejnego dnia wspaniałej pracy doszliśmy na wysokość ok. 5000 m z ciężkim ładunkiem i tam zabiwakowaliśmy.

 

                                                           Fot. Eli Revol

Jeszcze dnia następnego otworzyliśmy kawał tracka do końca kuluaru, gdzie po ciężkim dniu konkretnego zacieru rozbiliśmy C1. 



Fot. Eli Revol

Tego samego dnia w stylu jak się można domyślać fast & light, dotarły kolejne osoby, których jak mniemam nie muszę Wam przedstawiać. Proszę również o wybaczenie za tę nutkę ironii, wprawdzie ja się na tym nie znam, ale wydaje mi się, że relacje powinny być szczere, zarówno te miedzy ludźmi, jak i te z Himalajów.. Dlatego proszę Was o rozważną ocenę moich słów.


Fot. Tomek Mackiewicz

Kolejnego dnia, nasza jak już się zorientowaliśmy konkurencja, wyszła do wysokości 6000m na lekko, a my z kolei z całym zestawem sypialnio kuchennym, podążyliśmy ich śladem jednak z zamiarem przenocowania najwyżej jak się da. Teren był bardzo sprzyjający, szliśmy granią po zbitym firnie. Na pierwszym zdjęciu poniżej widać postrzępiona grań prowadzącą w kierunku szczytu Genalo, a na drugim jak się zapewne domyślacie nasz biwak na ok 6000 m.


Fot. Tomek Mackiewicz


Fot. Eli Revol


Po jednej nocy spędzonej w tym biwaku, zdecydowaliśmy, że należy schodzić, odpocząć dwa, trzy dni i ruszać już na właściwa nam drogę, która znacie z zeszłego już roku.  Poniżej fajne topo ze źródła www.brytan.com.pl
Z naniesiona przeze mnie nieznaczną tu na mapce korektą, jednak w realu zmieniającą całkowicie skalę trudności. Poniżej legenda w celu lepszego wyjaśnienia naniesionych poprawek.

1.       Fioletowe kropki i czerwone krzyżyki to nasza droga z zeszłego roku.
2.       Czerwone krzyżyki to skreślone nieprawidłowości.
3.       Fioletowa droga to droga nasz z zeszłego roku po korekcie.


Żródło www.brytan.com.pl

Po tym jak już zapadła decyzja rozpoczęliśmy zejście, konkurencja dzień wcześniej zeszła do bazy. Kiedy schodziliśmy kuluarem, zobaczyliśmy w dole człowieka na lodowcu, torującego w ciężkich dosyć warunkach w kierunku C1 na drodze klasycznej.  Ucieszył nas ten widok niezmiernie. Po zejściu do bazy okazało się, że dojechali Nasi. Adaś Jacek i ekipa TVN24. Ujrzenie ich wcześniej na lodowcu torujących drogę, o tyle podniosło nasze morale, a z pewnością moje, że byli ostatnią ekipa, która zjawiła się w bazie i drugą ekipą, która ruszyła do pracy i torowania w górze. O tym niezwykłym w pozytywnym sensie spotkaniu z Adamem i Jackiem, oraz ekipa z TVN24 już w kolejnym odcinku relacji ciągle dla Was na żywo;) za kilka dni.

Ściskam niezmiennie Kochani. Czapa

    
 ®Wszelkie prawa do teksu oraz zdjęć zastrzeżone. Cytowanie, publikowanie zdjęć zawartych w tekście tylko ze wskazaniem źródła oraz w całości. I za zgodą autora. 


poniedziałek, 20 czerwca 2016

Witajcie.
W związku z tym, że w sieci na jednym z pseudo górskich portali, Portal Górski, pojawił się ostatnio obszerny wywiad z Simone Moro, znanym pod pseudonimem „GRANDE” lub "Free wheeling Franklin"; wywiad jest obszerny, a informacje w nim w dużej mierze nieprawdziwe (nie wspomnę już o poziomie samozwańczej „dziennikarszczyzny”) postanowiłem odnieść się do rozmaitych faktów, oraz wspomnień okraszonych dowodami w postaci zdjęć itd. Postaram się krótko Kochani. Okay?
Zacznijmy od tego zdania.

Cytuję:

1.SM: Spędziliśmy wcześniej tylko jedną noc na wysokości 6100 metrów…..

Ad1.  Mam wrażenie że Simone i Tamara nigdy nie spali na tej wysokości w trakcie tej wyprawy,  Byli oni na wysokości ok 6000 m, ale nie spali tam, to było ich pierwsze wyjście aklimatyzacyjne. Myśmy również doszli do tego miejsca, rozbiliśmy tam biwak i zostaliśmy na noc. Simone i Tamara zeszli do bazy bez biwaku. Na drodze, która szliśmy z Eli, doszli jedynie do c2, czyli do końca lodowca a tam jest zaledwie 5700-800m. Może są zdjęcia ich obozu?.. Tu zdjęcie naszego obozu. Ci z Was, którzy dokładnie śledzili przebieg wydarzeń mogą, jak się domyślam potwierdzić moją wersje. Jednak jeśli się mylę na pewno będzie można zobaczyć zdjęcia z biwaku na 6100m, być może mowa tu już o wspinaczce na drodze Kingshofera.  Powiedzmy że to prawda.  

 https://www.facebook.com/czapkins/photos/a.1046539878771994.1073741850.641475969278389/1046540298771952/?type=3&theater



    wys. 6000 m. nasz obóz


2. S.M.: Zawsze jest tak, że gdy ktoś odnosi sukces, to rozpętuje się dyskusja. Zawsze, gdy osiągasz ważny i historyczny cel musisz liczyć się z tym, że ktoś będzie to podważał.

Ad2. Nie zgadzam się z tym zdaniem. Jest rodzajem manipulacji, która pojawia się w wypowiedziach zawierających sformułowania ZAWSZE oraz NIGDY. Nie jest prawdą, że zawsze, gdy ktoś odnosi sukces, rozpętuje się dyskusja wokół biednego zwycięzcy;).. Owszem dyskusja rozpętuje się, gdy pojawiają się kontrowersje. Gdy dysponujesz dobrą dokumentacją i niepodważalnymi dowodami np.: w postaci wideo, wtedy nie ma miejsce na to by, ktoś sprawę podważał. Kiedy Simone twierdził, że wszedł na Lhotse, swoje wątpliwości zgłosił Rysiek Pawłowski, który widział ponoć jak Moro wycofuje się 150m od szczytu.. Z tego, co wiem jest to również niewyjaśniona do końca sprawa, taktyka podobna, zaatakować osobiście oponenta poniżej pasa, z siebie zrobić ofiarę, odwrócić uwagę od faktów, konkretnych wątpliwości, a za chwilę już i tak wszyscy zapomną. Oczywiście, kto był zawiedziony, zazdrosny, zawistny? A kto w wyniku tej konfrontacji stał się poszkodowanym?  - tego możecie domyśleć się już sami.  Drugą sprawą jest to, że mi właściwie nie tyle chodzi o podważanie wejścia, co o błagania o ujawnienie tajemniczego wideo ze szczytu i dokumentacji zdjęciowej. Tu w artykule jest mowa o najlepszej dokumentacji, jaka tylko istnieje i mowa jest o kilku zdjęciach, na których widać kawałek jakiejś kosmatej łapki i na jednym tylko zdjęciu dwóch wspinaczy i stronę Diamir, nie widać na nich strony Rupal, a naturalnym układem do zdjęcia na szczycie powinno być robienie zdjęć na południe, co na większości zdjęć innych wypraw ma miejsce. Widać na nich wyraźnie stronę Rupal, jedynie na zdjęciach „SM” widać stronę Diamir a nie Rupal. Dokładnie jedynie. Druga sprawą jest to, że mamy tu jedynie dwa zdjęcia, na których widać wspinaczy, a pozostałe to kosmata łapka i jakaś flaga, większość opublikowanych tu zdjęć to zdjęcia innych wypraw. Halo moment, o co tu chodzi? Nikt się nad tym nie zastanawia, że coś tu dziwnie pachnie?  Generalnie jak sam SM twierdzi jest to historyczne wydarzenie, a więc i dokumentacja powinna być historyczna (zwłaszcza w dzisiejszych czasach, zwłaszcza, jeśli bez Go pro na kasku nie wychodzisz nawet do toalety w bc, towarzyszy Ci ona pod prysznicem i w śpiworze;)).  Dokumentuje się ciągle i wszystko. Historyczne wejście powinno być udokumentowane perfekcyjnie, zwłaszcza w dzisiejszych czasach (mam na myśli technologię) lub zostawić coś, co odnajdzie ktoś inny (np. latem) i nie będzie wątpliwości. Mówią o video ze szczytu, ale czy ktoś je widział?  Wątpliwości obudził też inny fakt, taki jak: Pozycja tracka, który był niesiony przez Aliego (wysokościowego tragarza) wyraźnie pokazywała, że do szczytu mają jeszcze godzinę, a w tym czasie chora Tamara była poniżej. Potem ogłoszenie z BC, że widać ich na szczycie, (nie widziałem nigdy nikogo na szczycie, więc nie wiem jak to z dołu wygląda, ale lokalesi twierdzą, że na Nandze z BC nie widać ludzi na szczycie, bo szczyt jest trochę z tyłu); kolejne wątpliwości budzi fakt, że po zgłoszeniu kontrowersji przez jedną z pakistańskich agencji ktoś w BC przesunął znacznik szczytu z miejsca pierwotnego oznaczenia, w miejsce, do którego doszli. Z miejsca gdzie jest szczyt..  Hmmm myślę wtedy, po jaką cholerę przesuwać znacznik skoro nie ma wątpliwości, że byli na szczycie? Dla tego pojawiła się i tu UWAGA!!!  PROŚBA, o rzetelną dokumentacje ze szczytu, ponieważ tych wątpliwości nie należy bagatelizować!!!!   Zwróćcie też uwagę, że kontrowersje nie wyszły ode mnie, a od miejscowych. Ja tylko marudziłem, że mnie blokowali, wydzwaniali na policję oczywiście przy użyciu lokalsów, którzy maja układy na miejscu jak wiadomo itd.. Kontrowersje wyszły nie ode mnie powtarzam, ale jako że sam znam górę i siedzę w tym świadku od lat, również je podzieliłem. Nie z zawiści czy zazdrości a z czystej analizy sytuacji.. Mnie jedynie zaczęło zastanawiać np.:, dlaczego, ktoś w BC przesunął way-pointa. Na koniec stwierdzili, że mapa była przesunięta, i to spowodowało, że ludzie znów cieszyli się ewidentnym sukcesem, jednak czy nie należałoby skontaktować się z dostawca urządzenia i softu Race Tracker, by się przekonać czy istnieje możliwość, iż mapa była przesunięta o bagatela 200m? Jaka jest maksymalne możliwe przesuniecie? I dlaczego tracker pomylił się w okolicach szczytu, a wcześniej działał poprawnie, za każdym wyjściem w górę.. I czy ktoś będzie chciał używać tego urządzenia skoro jest ono aż tak omylne. Przecież ratownicy w razie sytuacji emergency na wysokości 6000m gdzieś w skałach nie będą szukali ofiary wypadku, która wysłała s.o.s.-a, w promieniu 200 m, czy się mylę? Bo to możliwe, ale sam nigdy nie miałem takiego przesunięcia w GPS, max 10m.


   








Tu nasze wideo z wysokości około  7800. Dokumentacja sprzed dwóch lat. Uwaga drastyczny początek. Ale jak widać przy -40c można kręcić i to długo.. Mamy tego dużo więcej.


3. SM: Jedyne, czego nie brałem pod uwagę, to pojawienia się wątpliwości ludzi pomimo tego, że na szczycie stanęły 4 osoby, a około 20 osób obserwowało tę sytuację z bazy.

Ad3. Tu krótko, to nieprawda. Na szczycie, jeśli już stanęły trzy osoby. Czy jedna w tą czy w tą nie ma znaczenia redaktorze Bartoszu Andrzejewski? To tak jak 200 m w tę czy w tamtą stronę. Nie przesadzajmy. Tu chodzi o historyczny moment. Nie skupiajmy się na szczegółach.

4. SM. Mam przecież zdjęcia i nagranie ze szczytu, na zdjęciach jest widoczny skalny hak (rock piton), z niebieską linką, która stanowi część 15-letniej historii robienia zdjęć na szczycie Nanga Parbat. Zgromadziłem wszystkie te fotografie i zgodnie z tym, co na nich widać, wszyscy dotarliśmy do tego samego miejsca, prawdziwego i jedynego szczytu tej góry.

Ad4.  Nieprawda. Nie wszyscy dotarliśmy to tego punktu, na samym początku artykułu piszą przecież, że Tamara się wycofała. Czy ktoś z Was kiedykolwiek widział wideo. Czy na dniach wspinania Simone pokazał Wam to wideo? Czy miał, ale nie pokazał? To pytanie do ojca redaktora Bartosza;)

5. SM: Jednym z gości jest Sandy Allan. Kupiłem jego dwie książki i gdy kilka minut temu przeglądałem je, to, co zobaczyłem na jednym ze zdjęć? Ten sam szczytowy skalny hak! Tak jak na moim zdjęciu! Tak, więc to nie jest sprawka Photoshop. Na tym zdjęciu jest dokładnie to samo, te same kolory i cała reszta.

Ad5. Czy ktoś coś gdzieś wspominał o Photoshopie? Chyba nikt nie wspominał publicznie o tym, że zdjęcia są przerobione, skąd pomysł z Photoshopem? Luźna myśl, skąd mu przyszło do głowy, że ktoś podejrzewać może, że zdjęcie jest obrobione w Photoshopie. Ale to nie jest problemem udowodnienie, że plik nie był przerobiony, wystarczy przedstawić oryginalne zdjęcia w celu weryfikacji autentyczności plików i po temacie. 

Owszem to zdjęcie wyraźnie jest przerobione. 


6. SM: Jestem zdegustowany niskim poziomem polemiki z Tomkiem i zrozumiałem, że nie ma ona sensu, bo posiadając tak konkretny dowód prawdopodobnie wchodząc na szczyt, tym samym zniszczyłeś czyjeś marzenie dotarcia tam, gdzie sam dotarłeś. Jedynym sposobem kontynuowania realizacji tego marzenia jest, zatem zaprzeczenie sukcesu innych.

Ad6. „Jedynym sposobem kontynuowania realizacji tego marzenia jest, zatem zaprzeczenie sukcesu innych”?????    HALO ludzie, chyba mnie już znacie na tyle by wiedzieć, że to nie moja nutka, to koncepcja Moro niemającą nic wspólnego z moim podejściem, nastawieniem i filozofią góry. Moim marzeniem nie jest stanąć na szczycie, ja generalnie staram się nie marzyc.;) No sorka.. Kolejnym kłamstwem z kolei jest twierdzenie, że była miedzy nami jakaś głębsza polemika, nic takiego nie nastąpiło, gdy zapytałem o zdjęcia i wideo ze szczytu zostałem przez Simone’s team zablokowany. Na prośbę o wspomniane wideo ze szczytu nie dostałem nigdy żadnej odpowiedzi. Polemika właśnie się rozpoczyna tu w sieci. Nie miałem okazji dostać żadnej sensownej odpowiedzi od Moro w prywatnej przestrzeni.

7. SM: Prawdę mówiąc powinienem odpowiedzieć na Twoje pytanie innymi prostymi pytaniami, każdy powinien to zrobić. Ile ośmiotysięczników ma Tomek na swoim koncie? Jeśli żadnego, to jak może pouczać mnie i ludzi z mojego zespołu, skoro nigdy nie był powyżej pewnej wysokości? Tomek podejmując się tylu prób zdobycia szczytu zbudował sobie spore doświadczenie na tej górze do okolic wysokości 7000 metrów, jednak Nanga Parbat ma więcej niż 8000 metrów. Wiarygodność opinii Tomka jest dla niego oparta tylko i wyłącznie na jego własnym przeświadczeniu.

Ad7. To kolejna manipulacja mającą na celu podważyć mój autorytet i Was zmiękczyć byście byli chłonni lepiej. Proszę was Kochani, pokażcie mi jedno zdanie, choćby jedno słowo, w którym pouczam Moro i jego zespół?:) Kłamstwo i manipulacja.. Spore doświadczenie do wysokości 7000m? Wiec chyba powyżej 7000 największe, nieskromnie dodam,   że jako jedyny człowiek na ziemi, który byłem powyżej 7000m. cztery razy na Nanga Parbat zimą. Pierwszy raz solo cztery lata temu na wysokości 7400m na Shellu, po 21 dniach spędzonych w górze; rok później na wys. 7200 wraz z Davidem Goetlerem po tym jak Simone musiał zejść na dół, gdy Polacy otruli go brudnym kubkiem z herbatką: https: //www.facebook.com/PrzegladGorskiWawa/posts/10202489471170868 ; rok później nastąpił trzeci raz powyżej 7000m, gdy doszliśmy z Eli na wysokość 7800m, oraz zeszły rok ostatnia próba zakończona na wys. 7500m.

8. Pytanie samozwańczego dziennikarza B.A.: Tomasz Mackiewicz stwierdził również, że uniemożliwiłeś mu dalsze działania na górze. Czy prawdą jest, że dzwoniłeś do pakistańskich służb, by uniemożliwić Polakowi dalsze wspinanie? Taką wersję potwierdził również Arslan Ahmed, który początkowo działał razem z Revol i Mackiewiczem.

Pomijam fakt, że pytanie wydaje się być głupie, bo zawiera tezę i na starcie podważa wiarygodność mojej relacji. Bo skoro ja tak twierdzę i Arslan tak twierdzi i i mamy esemesy, czyli dowód na to ze SM próbował wszystkiego, by mnie zatrzymać.. A czego można się spodziewać w odpowiedzi? W odpowiedzi Moro nie odpowiada na pytanie.. Mówi za to S.M.: „No cóż, to jest kolejny sposób na usprawiedliwienie faktu, że Tomek nie wszedł na szczyt. Podzieliłem się z Tomkiem oraz Arslanem prądem, połączeniem satelitarnym, jedzeniem, bateriami z walkie-talkie, więc jeśli on twierdzi, że postawiłem przeszkody na jego drodze do zdobycia szczytu, to jest to znak, że nie powinienem był mu pomagać. Dzięki Bogu w tym roku było aż 6 wypraw, których uczestnicy byli tego świadkami. Tak, więc to jest wierutne kłamstwo! Dlaczego nie zapytasz ich, co oni o tym myślą?”
   


A w drugiej części odpowiedzi mówi..  „SM: Prawdą jest, że gdy Tomek opuścił bazę i powiedział, że kończy wyprawę, to zszedł do Chilas i zrobił debriefing (oficjalne zakończenie wyprawy). Później, gdy zdecydował się na powrót, jedyną wiadomością, jaką mu przekazałem było to, że nie mam wystarczającej ilości jedzenia, gazu itp., aby go dalej wspierać i że powinien porozmawiać z Alexem na temat pozwolenia na wspinanie się drogą Kinshofera oraz poręczowanie. Uważam, że było to uczciwe zachowanie z mojej strony. Czy to jest coś, co powinno być rozważane, jako uniemożliwienie mu wspinania?!”

Ad8. Nieprawda. Nigdy nie dostałem od niego żadnej wiadomości, że nie ma jedzenia, ale jeśli to prawda że przekazał, próbował się skontaktować, to może ta wiadomość nie doszła, może zatem Szymon ma kopie. Nie wiem. Podstawową sprawą natomiast jest, że nie miałem zamiaru i nie prosiłem go o żadną pomoc w trakcie mojego powrotu na górę...  Jednak, gdy zdecydowałem się wrócić do bazy i na drogę „moją i Eli” już solo, miałem zgromadzone jedzenie na 9dni i gaz na 12dni..  Kolejna sprawa: gdy byłem w Katgyly 3850 m., spotkałem troje porterów, którzy nieśli jedzenie do bazy, było to 30 kurczaków, wiem, bo znajomi sherpowie pokazali. Ale szczerze mówiąc, nic od Moro nie chciałem, poza tym żeby go już nie spotykać, ponieważ na policji zostałem upokorzony podpisując jakieś formularze, w których zabroniono mi zbliżać się do Moro Tixona Tamary etc. Dysponuje print screnami wiadomości od Simona do Arslana. Kompletnie niezrozumiałe dla mnie jest to, że Simone pisze tu, że musiałby porozmawiać z Alexem o pozwoleniu, bym mógł wspinać się z nimi „ich drogą”, , czyli klasyczną drogą poprowadzoną przez wyprawę Kingshofera, zwaną „drogą kingshofera, a nie drogą Moro czy drogą Tixona. Gdy wracałem do góry miałem jedyny plan powrotu na własna drogę, która wcześniej z Eli otworzyliśmy do wys. 7500, a jeszcze rok wcześniej do wysokości 7800 m. Poszedłbym gdyby nie była zasypana. Kingshofer i wspólna wspinaczka w ogóle mnie nie interesowały. Pisałem już, że nie jestem zainteresowany wejściem na szczyt Nangi za pomocą poręczy wieszanych nie przeze mnie. Nie do tego dążę, by wspinać się w górach wysokich kosztem wysiłku i energii innych wspinaczy. I w swojej historii chyba udowodniłem to już nie raz. A więc powtarzam: Moro nie dał nam żadnego jedzenia, Moro pożyczył mi 5baterii paluszków do mojego radia, ja zostawiłem mu drugie swoje radio, bo miało większą moc. Wraz z Eli poprosiliśmy go raz o udostępnienie Internetu na 20min. Zgodził się, ale niestety chyba nie dał rady i co 30sek rozłączał router byśmy nie mogli wysłać większego pliku, czyli zdjęć do Was.  Jedzenie dostaliśmy od Adama Bieleckiego i Jacka Czecha, gdy opuszczali bazę. Wiedzą doskonale jak jesteśmy im wdzięczni, bo w górach należy sobie chyba pomagać, a nie konkurować i pielęgnować ambicje i ego. Biedniejsze wyprawy mogą prosić o pomoc bogatsze. Na dole tego nie ma, ludzie nie są solidarni, zwalczają się, popełnią wiele podłości, by osiągnąć cel i „sukces”, a teraz ta energia również gości w górach. Jeszcze jeden powód dla którego powinienem być zły na Simone. To „pomoc” z jego strony. Jak to ocenicie? Kiedy wraz Eli byliśmy w c4 na wys7200m, byliśmy po zejściu z 7500 i poprosiliśmy Simone o meteo na najbliższe dni. Tej nocy mieliśmy ruszyć na trawers i do szczytu. Co napisał Moro wiedząc że chcemy tej nocy ruszyć?
Oryginały



   


Wiecie, jaka decyzja zapadła po tym, jak dostaliśmy to meteo? Ci z Was z kolei, którzy pamiętają i śledzili, co się działo z pogodą po naszym zejściu, zrozumieją.. Wiatr nasilił się wiele dni po naszym zejściu i wszyscy ludzie w bazie byli zaskoczeni naszym zejściem. Nie wiedzieli bowiem o prognozie pogody, która otrzymaliśmy na naszą prośbę od Simone. Prośbę wysłaną w nadziei, że mamy szczerą relacją, którą tak pięknie w necie przestawiał Simone, że nie konkurujemy. To meteo było wymyślone nie miało nic wspólnego z rzeczywistością. Stracić szanse na szczyt z powodu wiatru – OK, z powodu mrozu - OK z powodu słabości – OK, z powodu wypadku - Ok, ale z powodu człowieka, który nie był w stanie znieść faktu ze atakujemy szczyt w momencie, kiedy wszyscy siedzą w BC nieco mnie irytuje mówiąc delikatnie. Co za tym idzie przykry jest fakt, że tak wielu z Was uwierzyło w manipulacje i krzyż postanowiła postawić na mnie.. L, uważając moje wątpliwości i upokorzenie przez Simone, jako marudzenie i zazdrość „przegranego”. Wielkim pocieszeniem jest dla mnie jednak, że większość z Was myśli i czuje, ma otwarte głowy i nie uległa tej fali. Jestem za to ogromnie wdzięczny.


9. SM: Teraz czas na drugą część tej historii. Ta część dotyczy sytuacji, którą Tomek usprawiedliwia fakt, że zawrócił bez możliwości zdobycia szczytu. Otóż Tomek nie był w drodze powrotnej na Nanga Parbat sam, był z nim policjant, ale to, dlatego, że jest to wymagane ze względów bezpieczeństwa. Prawie nie mieli oni ze sobą jedzenia, a Tomek - z relacji policjanta - wyglądał na chorego człowieka. Gdy wiedział już, że nie jesteśmy w stanie się z nim po raz kolejny dzielić, po dotarciu do tzw. Kutgully położonego około 2 godziny drogi od bazy, zdecydował się zejść znowu w dół. Sam policjant chciał dojść do naszego obozu, ponieważ był bardzo głodny. Powiedział nam, że Tomek nie jest zdolny fizycznie nawet do tego, aby dojść do bazy. Ten policjant był zupełnie neutralną osobą, której zdecydowanie nie opłacałem.





Ad9. Kolejne kłamstwo. Otóż w drodze powrotnej na Nanga Parbat bylem sam:) nie było ze mną policjanta:) Nie wiem skąd się wziął tam policjant i nie wiem, co im mówił, ale na pewno to nie jest prawda.. No i nie był opłacony przez Moro, bo go nie było po prostu:).  Szymek myślał, że uda mu się tu wami zakręcić, ale zgubił go fakt, że nie znał sytuacji.
Ponieważ w Pakistanie jestem co roku od sześciu lat, to mam tam dobre układy. Kiedy już udało mi się pokonać opór, głownie ze strony Deputy Commissionera , który mnie blokował, bo miał układ z Faqirem , człowiekiem Moro... do Diamaroy (początek doliny Diamir) szedłem ja, mój plecak, przyjaciel Ghani i Dupsza, oraz jeden policjant. W Diamaroy policjant oznajmił mi, że tu mieszka jego żona. Po krótkiej rozmowie przekonaliśmy go, że nie musi z nami iść. Poszedł wiec do żony, a ja, Ghani i Dupsza poszliśmy dalej sami J Do wioski Syr szedłem z nimi. Od Syr do Katgyly szedłem już zupełnie sam.. Policjantów spotkałem dopiero, gdy zdecydowałem się na odwrót. Już na dole w Syr. Szli oni do BC zmienić warte kolegów. Ot tyle.
To film, w którym zdecydowałem się na odwrót z Katgyly i pytanie, czy faktyczniesprawiam wrażenie ciężko chorego, głodnego i zmęczonego człowieka J Mowie wprost do kamery, jaki jest powód mojego odwrotu. Nie ma ze mną nikogo, jestem sam jak paluszek. Na szczęście mam w zwyczaju gadać do kamery, wiec wszystko jest udokumentowane. https://www.youtube.com/watch?v=fv113Gxxkk0



10. SM Moim zdaniem należy nazywać rzeczy po imieniu. Niektóre deklaracje Tomka są poza moją zdolnością do spierania się, ponieważ – według mnie – są często wydawane pod ewidentnym wpływem alkoholu i narkotyków. A ja myślę, że jeśli jakakolwiek opinia jest wydawana w ten sposób, to nie należy dawać jej w pełni wiary. Dlatego lepiej nie rozważać tego, co Tomek mówi, niż później być na niego złym. Wszyscy ludzie ze wszystkich wypraw, które tam były mogą potwierdzić to, co zrobiłem dla Tomka oraz że poinformowałem go o tym, że sam nie mam wystarczającej ilości potrzebnych rzeczy, by się z nim znów podzielić. Kiedy byliśmy na etapie, gdy jeszcze mogłem się z Tomkiem podzielić swoimi rzeczami, on rozbił swój namiot niemalże przyczepiony do mojego obozu, później kończąc wyprawę paliłem nawet pozostawione przez niego śmieci. Pomagałem też Tomkowi w jego poprzednich wyprawach na Nanga Parbat i powinien to bardzo dobrze pamiętać.

Ad10. Kochani nie mam pojęcia jak odnieść się do tego, co tu bredzi Moro. Po pierwsze: nie biorę narkotyków od 16lat, kosztowało mnie wiele sił, ciężkiej pracy i czasu, by się od nich uwolnić. Nigdy tego nie ukrywałem, że miałem taki problem w przeszłości. Smutne jest, że może być to wykorzystywane przeciwko mnie. Po drugie: Moro nigdy w życiu nie widział mnie pod wpływem alkoholu. To pomówienia, podłe oszczerstwa, nie dziwi mnie jednak, że aby podnieść „klikalność” portalu, jego redaktor oraz jego właściciel, nie ma skrupułów, by publikować tego typu oszczerstwa, aby zwiększyć zasięg (sprzedaż?).
Argument, że rozbiłem swój namiot koło jego namiotu? No sorry, ale baza nie jest prywatną własnością Simona, Himalaje również nie. Owszem, namiot rozbiłem koło domku z kamienia zbudowanego przez lokalsów za pieniądze Moro..
Tak jak wspominałem.. nic od moro nie chcieliśmy. Relacja była normalna, mieliśmy swoja bazę kuchnie kucharza i jedzenie. Argument z palonymi śmieciami to standard w konflikcie górskim, proszę to udowodnić Simone, to zwyczajne oszczerstwo i manipulacja biednymi Polaczkami. Śmieci się nie pali w górach, znosi się je na dół, a ja zawsze zabieram swoje śmieci. Simone myśli, że Polacy to kupią i stworzą sobie obraz Tomka, który śmieci w górach J, a inni Polacy trują go herbatą. Wyobraźcie sobie, że ja tez mógłbym skłamać w ten sam sposób „my paliliśmy śmieci Simona i reszty”. Nie zdobyłbym się na taka podłość. W oskarżeniu tym zapomniał, że ten zarzut dotyczy całej naszej wyprawy. Czyli Arshlana Elisabeth, mnie, Ghaniego, który pochodzi z tej doliny i Dupszy, który pochodzi z tej doliny. To oni zbierają syf po wyprawach..  Skąd zatem twierdzenie, że to moje śmieci palili, jeśli już to palili nasze śmieci. Nie dajcie sobą manipulować. Jestem Waszym rodakiem i kocham Was Polacy i nigdy bym wam nie skłamał. W tym kontekście jest przykro patrzeć, jak próbuje się coś Wam wmówić.  
Pomagałem Tomkowi w poprzednich latach. Konkrety poproszę. Bo ja tez pomagałem.. Np. na tym filmie jak myślicie, po czyich poręczówkach łoją?



11. Jeśli chodzi o odpowiedź na pytanie, czy dzwoniłem do służb pakistańskich, odpowiadam – nie. Dzwoniłem jedynie do Gilgit do mojego sirdara Faquira..   

Ad 11. A Sirdar zrobił już resztę, tu się zgodzę. Jego brat Abdul Hameed jest moim przyjacielem i naszym agentem w tym roku, dlatego wszystko wiedziałem o telefonach SM.




12. SM: Trwają negocjacje związane z moim pojawieniem się w Zakopanem. Byłem tam tylko 2 razy. Lubię przyjeżdżać do Polski, ponieważ czuję się tu tak znany, jak i we Włoszech. Myślę nawet, że jeszcze przed sukcesem na Nanga Parbat, w Polsce byłem bardziej popularny niż w swoim kraju. Nie chodzi o to, że tak bardzo lubię popularność, ale gdy jesteś znany ludzie doceniają bardziej to, co robisz. A tutaj ludzie rozumieją, czym jest alpinizm oraz alpinizm zimowy.

Ad12.. Tu Simone wprost przedstawia swoja motywację do wizyty w naszym kraju. „Jestem popularny”. J

13. SM: Tomek także mógł być w naszej grupie, każdy mógł i nikomu tego nie zabranialiśmy. Ale by być częścią drużyny trzeba być w bazie, być zdrowym, dobrze wytrenowanym, z doświadczeniem i w dobrym nastroju. Adam Bielecki, Jacek Czech, Daniele Nardi, Elizabeth Revol byli potencjalnie z nami w drużynie. Tomek także mógł w niej być, jednak, aby naprawdę współdziałać w bazie, trzeba do niej dotrzeć, a Tomek nigdy nie dotarł tam ponownie. Nie było też nikogo, kto by go przed tym powstrzymywał. Myślę, że próby znalezienia uzasadnienia dla tego, że nie weszliśmy na szczyt, to dla Tomka strata energii. Nie udało mu się to również, dlatego, ponieważ nie było go tam we właściwym czasie i nie powinien się spierać skoro sam zrezygnował.

Ad13. W jakiej drużynie? Co to za bzdury, ze Eli Adam i Reszta byli z nim w drużynie a jedynie ja nie byłem, choć dawali mi szanse? On chyba naprawdę myśli, że ma do czynienia w naszym kraju z ludźmi ograniczonymi.. Od dawna wiadomo było, że ja z Elizabeth mamy swoją koncepcję i styl, w którym chcemy wchodzić. W życiu nie poszedł bym na drogę kingshofera tej zimy gdzie większość pracy odpalił Adam Bielecki, Jacek Czech, Ali Sadpara, Alex i Nardi. Simone i Tamara wygryźli Nardiego, a Alex w to wszedł, o dziwo. Zdruzgotanego, upokorzonego Nardiego spotkałem na dole.

14. Na koniec zapraszam do wspomnień. Kilka lat temu SM oraz Denis byli na drodze Messner 2000m gdy w tym czasie my: ja, Krzak, Marek działaliśmy na Kingshoferze. Simone twierdził, że doszli na wysokość 6600m. Tu przedstawiam nasze zdjęcie z tej wysokości. By tam dotrzeć, trzeba pokonać największa trudność, czyli serak https://www.facebook.com/czapkins/ tu film z seracka.. Poproszę o dokumentacje, jako że mam poważne wątpliwości, że tam byli. Otóż, dlaczego.. Simone twierdzi ze spędzili noc na 6400m i zostawili depozyt. Przekazałem tą informacje mojemu przyjacielowi Ghaniemu, który poszedł latem i znalazł ten depozyt na wysokości 5100m.. Mam to w domu J
  .




Kombi znaleziony na 5100m , mam jeszcze namiot :)


wysokość około 6600m .. czy Moro tu był? Jesli tak to na 100 ma fotki ;)


Kto poznaje kombi?· Poniżej, żeby było jasne, pokazuję mapę, gdzie miał być depozyt według Simone , a gdzie został znaleziony.


 
  Legenda:
 BC baza    Flaga po lewej to tam miał być depo.   Flaga na środku, to tam go znalazł Ghani. Jest  różnica nie?


14.SM: Widziałem miłość Tomka do tej góry i on prawdopodobnie myśli, że ta miłość została zniszczona, ale to nieprawda. Może tam wrócić w przyszłym roku i zrobić drogę Messnera po raz pierwszy zimą. Tomek nie powinien uważać, że jego marzenie przepadło, powinien je podsycać zamiast się spierać. Ale czasem takie postępowanie jak w przypadku Tomka jest łatwiejsze, a to, dlatego, że podążanie za marzeniami wymaga wysiłku. Gdy się z kimś spierasz, nie musisz się w ogóle wysilać.

Próbuję zrozumieć Tomka z czysto ludzkiej perspektywy. Nanga Parbat było dla niego jak miłość, piękna miłość, która podtrzymuje jego motywację do tego, aby patrzeć pozytywnie w przyszłość, zbierać pieniądze. A teraz Tomek czuje jakby ta miłość przepadła, szczególnie, że był to sukces całej drużyny. I teraz jest to dla niego zdecydowanie trudniejsze, aby patrzeć w przyszłość w sposób niezależny. Cała ta sytuacja to dla mnie ostatni raz, kiedy biorę udział w tak głupiej i bezwartościowej polemice na temat pierwszego zimowego wejścia na Nanga Parbat. Nie chce już tracić czasu z ludźmi, którzy szukają rozgłosu w tak obrzydliwy sposób jak Tomek.



Ad14. Generalnie ciężko mi czytać te bzdury. Moro pisze tu, że właściwie to on wie lepiej ode mnie, co mam w głowie i jakie są moje motywacje, marzenia, pragnienia. Po pierwsze: nie szukam rozgłosu tylko ustalenia prawdy, po drugie moja miłość do Nangi, gór, ludzi nie jest w stanie przepaść z powodu sukcesu Simone, mogłaby raczej umrzeć z powodu kłamliwego podejścia do ludzi, którzy wierzą w naszą „himalajską” uczciwość, mogę stracić jedynie motywacje do mówienia jak jest i poświęcania więcej czasu na próby tłumaczenia ludziom, że są manipulowani. Próby wybudzenia w ludziach wrażliwości i otwartości, refleksji w odniesieniu do tego, co słyszą, czytają i widzą. By mogli rzetelnie oceniać świadomie, poznać prawdę.   Simone powiedział, że najlepiej byłoby gdybym siedział cicho.. Oczywiście najlepiej dla mnie, jak twierdził, a mnie się wydaje, że raczej dla niego. A ja mam siebie gdzieś, jak widać, i dla Waszego dobra pisze jak w tych górach naprawdę bywa.. I co to himalajska sława, a co uczciwość wobec Was.  I założyłem sobie jedno: żaden Włoch, żaden Niemiec, żaden Rosjanin nie będzie mi mówił, kiedy mogę mówić a kiedy nie, już się nasłuchaliśmy w naszej historii takich rad. A ja mówię, bo nie mogę się pogodzić z niesprawiedliwością. I ci, co mnie już poznali wiedzą, że szczyt jest tylko kupą kamieni i nie o niego przede wszystkim chodzi. Ściskam kochani.. Czas milczenia. Tomek
Dziękuję za Wam za wszystko





I na koniec wyznania Daniela Nardi.. Czy faktycznie wszyscy uwzięli się na moro? Czy sherpowie z Nepalu tez chcieli go lać za niewinność? Zastanówcie się, kto po Waszej stronie a kto Was używa i kto chce Was używać. Powodzenia 
Proszę wybaczyć, ale nie pozwolę na publiczne oskarżanie mnie o narkomanię i alkoholizm. Jako ojciec trójki dzieci nie zgadzam się na szkalowanie mojej osoby, przede wszystkim z uwagi na dobro moich dzieci.

tu link i pewna historia http://wikivisually.com/wiki/Talk:Simone_Moro/wiki_ph_id_3
"Jak wyglądała wyprawa na Lhotse w 1994 roku ? Odbyła się jesienią, czyli już po mojej wiosennej wyprawie na Everest. W sezonie pomonsunowym skuteczność na takich szczytach jak Everest, Lhotse, Makalu i Kangczendzonga jest znikoma, wieją wtedy silne wiatry. Pod Lhotse zebrała się wówczas międzynarodowa ekipa. W zespole, któremu liderowałem byli Szkoci i Niemcy, ale wszyscy stopniowo odpuszczali. W tym czasie szczyt zdobył tylko doborowy zespół Erhard Loretan - Jean Troillet. W pewnym momencie zostałem sam w obozie III na wysokości 7500 metrów i przez siedem dni czekałem na poprawę pogody. Czułem się jednak dobrze, byłem zdeterminowany i czekałem na swoją szansę. Kiedy zrobiła się pogoda i szykowałem się do ataku, do mojego namiotu zaglądnęła dwójka włoskich himalaistów z wyprawy, której liderem był Benoit Chamoux: Simone Moro i Silvio Mondinelli. Włosi mówili, że atakują szczyt, podobnie jak Chamoux, który startuje z niższego obozu. I rzeczywiście, później spotkałem także jego. Szybko go przegoniłem - miał gorsze tempo, bo był zmęczony podejściem z dwójki. Kiedy dogoniłem Włochów, dołączyłem do nich. W pewnym momencie na grani, w połowie kuluaru, oni wytrawersowali i stwierdzili, że to jest szczyt i że schodzą. Powiedziałem, że to dopiero grań, więc idę dalej; okazało się, że do szczytu zostało jeszcze 150 metrów. Podczas zejścia spotkałem podchodzącego kuluarem Chamouxa. Na pytanie czy byłem na szczycie, odpowiedziałem że owszem, ale dwójka jego kolegów - nie. Mruknął coś pod nosem i poszedł dalej. Schodząc, Chamoux odwiedził mnie w namiocie i poinformował, że wszedł na wierzchołek Lhotse po moich śladach. Wtedy przypomniałem, że jego koledzy nie weszli, do czego on znowu się jasno się nie ustosunkował. Dzień później widziałem w bazie Włochów udzielających wywiadu włoskiej telewizji, z którego można było wnioskować, że zdobyli szczyt. Nie mówiłem o tym Miss Elizabeth Hawley - która zajmuje się zbieraniem informacji o wejściach w Himalajach - chyba nawet jej po tej wyprawie nie widziałem. Ale później zapytała mnie faksem, czy dwójka Włochów była na szczycie. Oczywiście zaprzeczyłem. Później pani Hawley przekazała mi ich faks o treści: "Wierzy pani nam czy jakiemuś Polakowi?" Uwierzyła mnie. Włosi musieli powtarzać swoje wejście... Ciekawostką jest, że w 1996 roku na K2 spotkałem Marco Bianchiego, który chyba na włoskim podwórku rywalizował z którymś ze wspomnianej dwójki. Bianchi w jakiś sposób dowiedział się, że byłem świadkiem tamtego oszustwa. I złożył mi dość szokującą propozycję - że jeśli przygotuję mu pisemne oświadczenie, że wspomniana dwójka nie weszła na Lhotse, to załatwi mi środki na wyprawę na Kangczendzongę. Odmówiłem, argumentując, że udzieliłem już informacji pani Hawley, a teraz prywatnie mówię jemu, ale w oficjalne oświadczenia nie mam zamiaru się bawić. Co ciekawe, wspomniał wtedy, że zespół ten jest sponsorowany przez mafię, co skomentowałem w niewielkim, napisanym później artykuliku "Sukces na zamówienie". Source: book "Ryszard Pawłowski – 40 lat w górach. Wywiad-rzeka". Author Piotr Dróżdż, year 2013, ISBN 978-83-62301-18-8
Here an excerpt from the magazine PZA - Taternik nr 2, rok 1994. "...w maleńkim namiocie na 7500 m. W sumie spędziłem już tutaj sześć samotnych nocy. U góry wciąż wieje, ale moja determinacja również osiągnęła właściwy pułap i spokojnie czekam. Nie chcę stracić szansy popełniając jakiś błąd. Uderzenie musi być precyzyjne i ostateczne. Nocą mam niespodziewanych gości. Dwójka Włochów Sylvio i Simone, którzy wystartowali z obozu poniżej, są przemarznięci i muszą się ogrzać. W maleńkim namiociku aż do rana podejmuję ich ze słowiańską gościnnością. O 5:30 wygrzebujemy się z namiotu. Po drodze mijamy ich lidera, to Francuz Benoit Chamoux, który dzisiaj jest trochę wolniejszy. Warunki w ścianie są idealne. Raki oraz czekany wbijają się w zamrożony śnieg nie więcej jak 2 cm, a ja osiągnąłem chyba życiową formę. W tym roku co najmniej pięć miesięcy spędziłem powyżej 5000 m i teraz to procentuje. W kuluarze pojawia się twardy lód, a wiatr uparcie próbuje nas zdmuchnąć. Jednak nikt się nie asekuruje, wszyscy to stuprocentowi profesjonaliści. O godzinie 13:30 docieram samotnie na wierzchołek Lhotse. Zdobywam się na zrobienie kilku zdjęć. Mam wielką ochotę wychylić się na przeciwległą południową stronę, jednak rozsądek zwycięża. Nawisy są z miękkiego śniegu, a ja bardzo nie chciałbym przelecieć się południową ścianą. Trochę szkoda że nie mam liny ani kogoś, kto by mnie przyasekurował. Włosi uznali, że wierzchołek jest dużo niżej i wcześniej zeszli w dół. Wracając spotykam w kuluarze Benoita. On również ma szansę, do szczytu tylko jakieś 150 m."

With interesting I might add that similar lie was the work of the next two Italians in 1997 on the same Lhotse. Sergio Martini and Fausto De Stefani. It turned out that their entry into the Lhotse on 15 October 1997, is a lie. Korean going after them declared that they turned not - as claimed - 10 meters from the treacherous overhang peak, but about 150 meters below the summit. De Stefani insisted on his claim, while Martini joined in spring 2000, a group of Peter the Hermit, Lhotse to attack again, this time to the very top, which witnessed Slovenia Franc Pepevnik and Milan Romih. — Preceding unsigned comment added by 78.9.153.113 (talk • contribs) 16:10, 22 July 2014

   Tu link do artykułu.  http://www.portalgorski.pl/nowosci/wspinanie/gory-wysokie/6084-wywiad-z-simone-moro-zimowym-zdobywca-nanga-parbat


®Wszelkie prawa do teksu oraz zdjęć zastrzeżone. Cytowanie, publikowanie zdjęć zawartych w tekście tylko ze wskazaniem źródła oraz w całości. I za zgodą autora. 





środa, 6 maja 2015


Witajcie! Leże sobie na Bielanach w oczekiwaniu na amputację i wreszcie mam trochę czasu, żeby przyjrzeć się zdjęciom i napisać parę słów. Ogólnie rzecz biorąc, gdy podsumowuję tegoroczny wyjazd, na wstępie chciałbym napisać, że była to najbardziej zjawiskowa, niezwykła, straszna i piękna wyprawa w góry, jaką kiedykolwiek przeżyłem. Jak widać jest w tej refleksji również paradoks, bo jakże coś może być jednocześnie straszne i piękne, ale to temat osobny, do którego pewnie jeszcze wrócę. Od paradoksów w moich górach się roi, a może to tylko w mojej głowie, w moim postrzeganiu rzeczywistości, to ja jestem stwórcą tych zjawisk, to ja je prowokuję, powołuję do życia. No dobrze, biorę się w garść i zanim całkowicie odlecę w tematy filozoficzne, postaram się krótko opisać etap początkowy tegorocznej akcji.

 
Do Pakistanu pojechałem dużo wcześniej, nim zaczęła się zima. Najpierw zamierzałem się udać pod Nanga Parbat na stronę Rupal. Po pierwsze: żeby sprawdzić czy Lokalna społeczność z Lattabo, która rok wcześniej ratowała dwie ofiary lawiny, dostała ustalone wynagrodzenie, które miało zostać wypłacone z ubezpieczenia. Po drugie: spędzić mieszkańcami Lattabo trochę czasu, by nie poczuli się urażeni, że będąc w Pakistanie nie odwiedziłem starych przyjaciół, a po trzecie: przy tej okazji połazić w samotności, złapać aklimatyzację, oswoić się na nowo z przyrodą, otoczeniem, a jeśli będzie opcja to liznąć też trochę wysokości zanim przeniosę się na stronę Diamir.


Na miejscu się okazało, że niestety żadna z osób, które pomagały ratować chłopaków po zejściu lawiny, nie dostała ustalonego wynagrodzenia. Agent Jasmine Tours zaklinał się, że przekazał wszystkie pieniądze od ubezpieczyciela Hameedowi,  który był naszym łącznikowym oficerem, jednocześnie osobą upoważnioną do wypłacenia - rozdysponowania  między osiem osób, które znosiły chłopaków z lawiniska, i pomiędzy tych, którzy znosili ich do cywilizacji, konkretnej sumy. Tłumaczenia Jasmine Tours wydawały się być wiarygodne, a że nie mieliśmy kontaktu z Hameedem założyłem, że z wyjaśnieniami lepiej poczekać, aż znajdę się po stronie Diamir, gdzie mieszka Hameed wraz z rodziną. W związku z tym wszystkim niestety atmosfera na miejscu początkowo była bardzo ciężka. Oczywiście zasmuciła mnie ta sytuacja, opadły mi ręce,  bo bardzo szanuję to, co zrobili miejscowi i bardzo mi zależało, by zostali odpowiednio i zgodnie z umową wynagrodzeni. Była i jest to dla mnie sprawa honoru. Poza tym po niespodziewanym opuszczeniu wyprawy przez Marka, sam stałem się odpowiedzialny za resztę ekipy, gdy doszło do wypadku i okazało się, że pogoda nie pozwala na sprowadzenie helikoptera, wpadłem na pomysł, by to lokalesi znieśli poszkodowanych w dół, a co za tym idzie dawało to nam okazję „zaoszczędzenia” 10000usd, które poszłoby z ubezpieczenia na helikopter. Pieniądze te miały być podzielone odpowiednio między ludzi. Stało się jednak inaczej. Najprawdopodobniej odpowiedzialna za to osoba nie przypuszczała, że po tych wszystkich dramatycznych wydarzeniach wrócę jeszcze kiedykolwiek pod Nanga Parbat. (Do tej kwestii wrócę w kolejnym rozdziale opowieści z Nangi)



 Szybko jednak z mieszkańcami Lattabo i Tharashing ustaliłem, że sprawę wyjaśnimy, a że znamy się dobrze, oni mi zaufali. Miesiąc po stronie Rupal minął jak z bicza strzelił. Pogoda wprawdzie nie rozpieszczała powyżej  5+, ale w samym Lattabo było bardzo domowo, przytulnie i zabawnie. Z Jam Shiatem robiliśmy wywar z Arraku,  parzyliśmy mountain czaj i dużo, dużo rozmawialiśmy o górach. Zdjęcia z tego okresu znajdują się w poprzednim albumie. Pod koniec pobytu w Lattabo, dotarł do mnie esemes od Elisabeth z pytaniem, czy może się zemną wspinać. Nie ukrywam - byłem zaskoczony, bo Eliza w pierwszej wersji miała się wspinać z Daniele Nardi, a ja miałem własny pomysł na drogę  Messnerowie-Eisendle-Tomaseth. W kolejnych newsach dowiedziałem się, że dlatego Eli wpadła na pomysł skontaktowania się ze mną, ponieważ Daniele w ostatnich dniach przed wylotem oznajmił, że nie może wylecieć w ustalonym terminie i że spóźni się dwa tygodnie. Dla mnie spóźnienie się dwa tygodnie na Nange oznaczało ryzyko, że szansa wejścia na szczyt opóźni się o kolejny rok. A że znam dosyć dobrze powtarzającą się w zimie aurę i śledze ją już 5 lat, uznałem czekanie na Nardiego za kompletny absurd, samo spóźnienie za infantylną nieodpowiedzialność. Rozumiałem też oburzenie Eli, kiedy Daniele stawiając ja przed tak dziwnym faktem, skłaniał nieuczciwie do oczekiwania na niego w hotelu w Islamabadzie.

 Zgodnie z planem zjawiłem się 20go w Chilas, gdzie zatrzymałem się w hotelu z zamiarem czekania na Eli. Ona szybko dotarła i jak później się okazało, jej sposób działania bardzo mi się spodobał. Gdy dotarliśmy do BC na Diamirze nie zostawaliśmy tam zbyt długo. Dosłownie jeden dzień i ruszyliśmy założyć jedynkę. Kolejnego dnia poszliśmy na rekonesans i złapać wysokość na wybraną przeze mnie trasę. W ramach rekonesansu dotarliśmy do tzw. zakrętu skąd można było zobaczyć, w jakiej kondycji jest dalsza część drogi. Tego roku góra była bardzo wysuszona, aczkolwiek kuluar Kingshofera wydawał mi się być przykryty ładnym firnem, a lodu na nim było dużo mniej niż pamiętam z poprzednich dwóch prób. Wręcz kusiło mnie, żeby spróbować na klasycznej drodze. Ale droga, którą wcześniej wybraliśmy była niezwykle kusząca. Choćby z tego względu, że niezakończona. Powyżej 7k czekają nas zatem dziewicze rewiry. Niestety już w trakcie przecierania lodowca morale siadały niezwykle szybko. Formacje na które natrafiliśmy paradoksalnie były, nadzwyczaj piękne i zarazem koszmarne. Wolno łapaliśmy wysokość, nieadekwatnie do opadającego zapału. Aż w końcu zdecydowaliśmy się na odwrót, a to po tym jak na zakręcie okazało się, że przejście jest niesamowicie długie, a wyjście w ścianę rozpoczyna się nachylonym na 60s szarym, lodowym, długim garbem. Kompletnie otumanieni, zrezygnowani, ale niezałamani zeszliśmy szybkim tempem do C1. Tam przyjrzeliśmy się raz jeszcze drodze Mesnera na głównej ścianie Diamir. Po krótkiej naradzie stwierdzamy jednoznacznie, że warto spróbować. Droga wprawdzie jest ogromnie niebezpieczna przez lodowe lawiny, natomiast prawa strona do wysokości około 5900 wyglądała stosunkowo bezpiecznie, tam krótki kuluar, który prowadzi na łatwe pola śnieżne a za nim kopuła szczytowa. Z dołu wyglądało to bardzo realnie. Decyzja zatem szybka. Schodzimy na dół Dwa dni odpoczynku i wracamy spróbować na wariancie B.  



 CDN.....