niedziela, 3 lipca 2016

Pierwsza relacja z zimowej wyprawy na Nanga Parbat 2016

 W tej relacji z Nanga Parbat-zima 2016, którą określę jako pierwszą chronologicznie, spróbuję opowiedzieć jak rozpoczął się ten sezon, dla mnie już szósty z kolei pod górą.  Po doświadczeniach z poprzednich lat nasz plan był stosunkowo prosty. Przyjechaliśmy do Pakistanu kilka tygodni przed rozpoczęciem zimy by móc się wcześniej zaaklimatyzować na górze Genalo, która znajduje się tuż w okolicy Nanga Parbat, a następnie z dniem 21 grudnia, czyli rozpoczęciem kalendarzowej zimy planowaliśmy dziesięciodniowe wyjście na naszą drogę, na której rok wcześniej udało nam się dojść na wysokość 7800 m. Podobny plan na aklimatyzację mieli Jacek i Adam, którzy jednak zdobywali ją w Ameryce Płd. 

 W poprzednich sezonach również kilkakrotnie przyjeżdżałem przed sezonem, jednak nigdy po to by wspinać się na Nangę przed rozpoczęciem kalendarzowej zimy (Ci z państwa, którzy śledzą od lat -pamiętają). Rok wcześniej, zanim rozpocząłem wspinanie wraz z Elizą, spędziłem miesiąc po stronie Rupal mieszkając z lokalnymi ludźmi w Lattabo na wysokości 3600m, bez żadnych zezwoleń. Nie było z nami również żadnej ochrony, co skłania mnie do przypuszczenia, że jak widać można – nie być chronionym przed nieistniejącym niebezpieczeństwem.


                                                                Tymczasem tej zimy.
W tym roku jednak z jakiegoś powodu odmawiano nam pozwolenia na wyjście do bazy przed 22 grudnia, i mimo że robiliśmy wszystko, co w naszej mocy (użyłem wszystkich swoich kontaktów, jednak jakiś argument wyraźnie ”silny” mnie przebił) mijały dni a my byliśmy zmuszeni czekać w hotelu Panorama w Chilas. Szok i niedowierzanie, frustracja nie tylko z powodu czekania, bo czekanie samo w sobie nie jest jakoś bardzo dominujące, ale z powodów kilku innych z goła. Pierwszym z nich był fakt, że walił się nasz plan, strategia, związana też z ograniczoną ilością czasu, którym dysponowała Eli (urlop, powrót do obowiązków zawodowych), a w perspektywie kolejny sezon potencjalnie skazany na porażkę i to z powodu formalności, które były dla mnie czymś niezrozumiałym, nowością i zaskoczeniem. Wszystko wyraźnie wskazywało na to, że jakaś „siła” (niewykluczone, że pieniądza jak znam realia) sprawiła, że do bazy pozwolono nam wyjść dopiero 22  grudnia,  jak gdyby sile tej zależało na tym by, żadne z nas nie pojawiło się w bazie przed rozpoczęciem kalendarzowej zimy.  Za hotel wyszło 900 Euro extra, a ponieważ przydzielono nam kilku policjantów, którzy z rozkoszą korzystali z hotelowych luksusów zostawiając za sobą gigantyczny rachunek, plan z aklimatyzacją miał nie wypalić. W ostatniej chwili zdecydowaliśmy się opuścić Chilas i pojechać na stronę Rupal by złapać choć odrobinę aklimatyzacji w rejonie Rama. Naturalnie, wiązało się to z dodatkowymi kosztami i długą podróżą.
    W hotelu tymczasem bezpieczny (w recepcyjnym sejfie) pozostał mój paszport, a to tak na wypadek gdybyśmy chcieli dać dyla nie płacąc rachunku)



















                                                   Fot. Tomek Mackiewicz

















Jak już być może wspominałem, w poprzednich szarpanych relacjach, na Rama wraz z Elizabeth udało nam się wyjść trochę wyżej ponad 5000m i spędzić tam noc. Tam też dostrzegliśmy pierwsze syndromy tego, iż nasz partner Arslan, który przedstawiał się, jako dobry wspinacz niestety, ale począł dodatkowo komplikować całą sytuację, chwile po wcześniejszych tarapatach podczas treku. Mimo całej sympatii dla Arslana finalnie wyszło, że nie był w stanie podołać zimie. Co nie spowodowało, iż chowam do niego urazę, czy złość. Powiedzmy, że bardziej złoszczę się na siebie, a w nim cenie bardziej zapał, chęci i miłość do gór, resztę zrzućmy na karb młodości. 


fot. Tomek Mackiewicz




    Pomińmy jednak już te „drobne”, lecz w efekcie kosztowne nas wiele niuanse, które przywitały Was tytułem wstępu i przejdźmy do następnego etapu:

                 
                                Czyli Wolność, jako coś więcej niż stan umysłu!!


 Otóż, kiedy wróciliśmy do hotelu Panorama, podniesieni jednak na duchu, że choć cokolwiek liznęliśmy wysokości przed Nangą, w hotelu natychmiast pojawiła się trójka policjantów radośnie przystępujących do relaksu i konsumpcji na nasz koszt. 









W końcu udało się, mamy pozwolenia, jest 22 grudnia i ruszamy do bazy. Tradycyjnie jak już od kilku lat, a dokładniej od czasów zamachu w BC, w asyście policyjnej „ochrony”. Tu szybko tylko nadmienię, iż mimo całej mojej sympatii dla nich, nie ułatwiają, lecz paradoksalnie znacznie utrudniają działanie, zarówno na treku do BC jak i już w samej bazie. Często wymagają opieki, nie posiadają odpowiedniego wyposażenia, rząd zmusza nas do pokrywania kosztów ich obecności w BC a apteczki szybko pustoszeją z lekarstw.  Gdybym był bogaty wiadomo i tak dalej…
Szczęśliwi, że wreszcie ruszamy w góry każdy z nas na chwilę zapomniał o cholernym rachunku za hotel, no pomijając oczywiście mendżera, który jak już wspominałem zatrzymał mój paszport w ramach zabezpieczenia i pełen dobrej nadziei pozwolił nam odejść na jakiś czas.

                                                         
                                                        Fot. Tomek Mackiewicz




Drogę do bazy znam już na pamięć, więc chwile później wraz z dziesięcioma naszymi porterami i „setką” ekipy The NF, (ponieważ to nasze dwie drużyny dotarły pierwsze) przyszedł czas na otwarcie tracku do BC. Tu zrobiłem zdjęcie porterom niosącym szpej za grubą walutę i opłacanym 10 000 rps = 100 USD za trzy dni wnoszenia. 


fot. Tomek Mackiewicz




Od dawna taki rozmach i nadmiar, jakże charakterystyczny dla zachodniego świata i kapitalizmu, wywoływał mój niesmak. Od początku naszych prób na NP towarzyszyło mi po stronie Diamir dwoje zaprzyjaźnionych mi braci - Ghani i Dupsza (nie porterów) i przeważnie starczało ośmiu do piętnastu porterów z wioski Diamaroy, by dostarczyć NAJPOTRZEBNIEJSZE! rzeczy do Bazy, a co za tym idzie zminimalizować ilość produkowanych śmieci i tym podobne, wypalonej ropy, brzęczących agregatów, po prostu mniej ludzi, mniej gadżetów, mniej odchodów w BC.. Dla porównania poniżej zdjęcie naszej bazy z pierwszego wyjazdu. (Od ostatniej wioski do BC nie mieliśmy żadnych porterów;))



Fot. Marek Klonowski

                                                                           
                                                                           Po dotarciu do BC


 Po dotarciu do Base Campu i rozstawieniu gratów, jeszcze tego samego dnia poszedłem otworzyć w pojedynkę track do czoła lodowca. Wiedząc, że mamy konkretny poślizg czasowy a co za tym idzie i finansowy, oraz ogólny i jako że nie stać nas było również na zapłacenie kolejnych 10 000 USD za kolejny miesiąc pobytu w BC, należało działać szybko. Nawiasem mówiąc w wyniku tego, że pod Nangą pojawiło się tak dużo bogatych wypraw, ceny również poszybowały w kosmos niczym w nadbałtyckim Dziwnowie w sezonie letnim.


Fot. Eli Revol

A śniegu było trochę i trzeba było się nagimnastykować by drogę otworzyć, w nagrodę, już dnia następnego wraz z Eli po zmarzniętym i przedeptanym tracku mogliśmy szybciutko poczłapać do czoła lodowca i dalej otwierać track w kierunku C1 również dla pozostałych Ekip ;) jak można się bowiem domyślać nie postawiliśmy tam bramki z napisem: „track prywatny nie wchodzić”. ;)
Kolejnego dnia wspaniałej pracy doszliśmy na wysokość ok. 5000 m z ciężkim ładunkiem i tam zabiwakowaliśmy.

 

                                                           Fot. Eli Revol

Jeszcze dnia następnego otworzyliśmy kawał tracka do końca kuluaru, gdzie po ciężkim dniu konkretnego zacieru rozbiliśmy C1. 



Fot. Eli Revol

Tego samego dnia w stylu jak się można domyślać fast & light, dotarły kolejne osoby, których jak mniemam nie muszę Wam przedstawiać. Proszę również o wybaczenie za tę nutkę ironii, wprawdzie ja się na tym nie znam, ale wydaje mi się, że relacje powinny być szczere, zarówno te miedzy ludźmi, jak i te z Himalajów.. Dlatego proszę Was o rozważną ocenę moich słów.


Fot. Tomek Mackiewicz

Kolejnego dnia, nasza jak już się zorientowaliśmy konkurencja, wyszła do wysokości 6000m na lekko, a my z kolei z całym zestawem sypialnio kuchennym, podążyliśmy ich śladem jednak z zamiarem przenocowania najwyżej jak się da. Teren był bardzo sprzyjający, szliśmy granią po zbitym firnie. Na pierwszym zdjęciu poniżej widać postrzępiona grań prowadzącą w kierunku szczytu Genalo, a na drugim jak się zapewne domyślacie nasz biwak na ok 6000 m.


Fot. Tomek Mackiewicz


Fot. Eli Revol


Po jednej nocy spędzonej w tym biwaku, zdecydowaliśmy, że należy schodzić, odpocząć dwa, trzy dni i ruszać już na właściwa nam drogę, która znacie z zeszłego już roku.  Poniżej fajne topo ze źródła www.brytan.com.pl
Z naniesiona przeze mnie nieznaczną tu na mapce korektą, jednak w realu zmieniającą całkowicie skalę trudności. Poniżej legenda w celu lepszego wyjaśnienia naniesionych poprawek.

1.       Fioletowe kropki i czerwone krzyżyki to nasza droga z zeszłego roku.
2.       Czerwone krzyżyki to skreślone nieprawidłowości.
3.       Fioletowa droga to droga nasz z zeszłego roku po korekcie.


Żródło www.brytan.com.pl

Po tym jak już zapadła decyzja rozpoczęliśmy zejście, konkurencja dzień wcześniej zeszła do bazy. Kiedy schodziliśmy kuluarem, zobaczyliśmy w dole człowieka na lodowcu, torującego w ciężkich dosyć warunkach w kierunku C1 na drodze klasycznej.  Ucieszył nas ten widok niezmiernie. Po zejściu do bazy okazało się, że dojechali Nasi. Adaś Jacek i ekipa TVN24. Ujrzenie ich wcześniej na lodowcu torujących drogę, o tyle podniosło nasze morale, a z pewnością moje, że byli ostatnią ekipa, która zjawiła się w bazie i drugą ekipą, która ruszyła do pracy i torowania w górze. O tym niezwykłym w pozytywnym sensie spotkaniu z Adamem i Jackiem, oraz ekipa z TVN24 już w kolejnym odcinku relacji ciągle dla Was na żywo;) za kilka dni.

Ściskam niezmiennie Kochani. Czapa

    
 ®Wszelkie prawa do teksu oraz zdjęć zastrzeżone. Cytowanie, publikowanie zdjęć zawartych w tekście tylko ze wskazaniem źródła oraz w całości. I za zgodą autora. 


14 komentarzy:

  1. Tęsknimy za Toba cholernie...! Spoczywaj w pokoju Czapa.

    OdpowiedzUsuń
  2. Szkoda czlowieka Jego pieknej pasji,pragnien,milosci do gor. Chyle glowe przed tym czlowiekiem. Tomku ,nie byles a jestes wielki. Spoczywaj w pokoju. Szkoda ze tak malo ludzi jest takich jak Ty.

    OdpowiedzUsuń
  3. Niezwykła Postać. Cisza i majestat gór ... Zostaną z Tobą na wieki
    🙏

    OdpowiedzUsuń
  4. Wiara czyni cuda ❤ wierzymy że jeszcze do nas wrócisz i będziesz nadal zaskakiwał i
    zdobywał szczyty 😉

    OdpowiedzUsuń
  5. nie znałem człowieka, zacząłem czytać i nagle poczułem, że straciłem przyjaciela, że był mi bliski, że jego historia, nie może mnie opuścić, jak wiele innych wiadomości ze świata, że z całej siły trzyma się mnie, coś do mnie mówi, a ja do niej wracam i słucham, zaprzyjaźniając się, przerzucając beznadziejny most na drugą stronę, której nie ma. podobno na niebie widać gwiazdy, które już zgasły, ale my je wciąż widzimy, możemy obserwować. tomku, jesteś jak 8 minut słońca, które przestało świecić

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie znałam Cię i nagle czytając wiadomości z kraju i świata poznaje człowieka,który staje się mi bardzo bliski,którego życiowe zawiłości są mi znajome,poznaje człowieka którego twarz emanuje szczerą sympatią i powoduje uśmiech i ciepło na sercu.Nie znałam Cię a tak bardzo skradles moje serce i myśli że nie mogę otrząsnąć się z tego,co się wydarzyło.. ...łzy lecą same.....mam tylko jedna nadzieję że " gdzieś na szczycie góry wszyscy razem spotkamy sie" i wtedy poznam Cię lepiej.Spij w spokoju w ramionach góry,która tak Cię urzekła i nie dawała spokoju.Do zobaczenia....Asia.

    OdpowiedzUsuń
  7. szacun💗Tomek
    spoczywaj w spokoju 🕯️

    OdpowiedzUsuń
  8. Sporo wiem o polskim himalaizmie i az mi mwstyd i zal ze go nie znałemn. Myślę ze to wyjatkowy czlowiek

    OdpowiedzUsuń
  9. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  10. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  11. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  12. Szczerze - himalaizm to nie były kiedyś moje klimaty. Dopiero jakiś czas temu zainteresował mnie nim mój tata, który się tym pasjonuje (chociaż to może za duże słowo - po prostu to lubi i wie dużo na ten temat). Stad nie jestem już taka "zielona" w tej kwestii, ale jeszcze sporo przede mną do odkrycia.

    W każdym razie nie wiedziałam (i żałuję), że istnieje ktoś taki jak Tomasz Mackiewicz ani o żadnej jego wyprawie... Aż do informacji o problemach na Nanga Parbat. Przejęłam się, zaczęłam śledzić niemal każdą nową wiadomość, modliłam się i miałam nadzieję aż do zakończenia wyprawy ratunkowej... Niestety, skończyło się, jak się skończyło i jakoś trzeba żyć dalej, choć jest to trudne... Aż strach pomyśleć, co musi przeżywać rodzina, przyjaciele i znajomi... Nie utrudniajmy im tego, nie oceniajmy pochopnie.

    Przepraszam za może zbytnie spoufalanie się, ale:
    Tomku - nie znałam Cię wcześniej w ogóle, jednak z tego, czego zdołałam jak na razie się o Tobie dowiedzieć, wynika, że byłeś...?, nie - jesteś wspaniałą osobą. Swoje w życiu przeszedłeś, a mimo tego obudziłeś w sobie wspaniałą pasję. I to podziwiam. Dobrze, że udało Ci się zdobyć szczyt (jak ufam) i to wszystko nie było na darmo.
    Chciałabym móc nie wierzyć w Twoją śmierć, dopóki ktoś tego nie udowodni, lecz zważywszy na okoliczności... :(
    Trudno mnie się z tym pogodzić, coś mnie ściska na samą myśl w środku. Czasem łzy same polecą, a jeszcze przypomina się dramat na Broad Peak, znów przeżywamy podobną tragedię...
    Jestem natomiast przekonana, że spotkamy się wszyscy tam, po drugiej stronie, będzie nam dane poznać Cię osobiście i dowiemy się, jaka była prawda. A tymczasem odpoczywaj w (s)pokoju. Niech Bóg Ci wynagrodzi za wszystko, co dobrego uczyniłeś. [*]

    OdpowiedzUsuń
  13. Szkoda, że to był ostatni wpis na tym blogu. Czapa, do zobaczenia po drugiej stronie.

    OdpowiedzUsuń